MilSim BEL III 11-13.04.14 - Łaź długo, umieraj szybko!
Piątek, 11 kwietnia 2014, godzina 1900. Stajemy obok naszych samochodów zaparkowanych na małym, wyznaczonym przez organizatora parkingu przy wjeździe do lasu w Obrzycku – niewielkiej miejscowości położonej 50 kilometrów na północny zachód od Poznania. Jest nas pięciu – Dusken, Norek, Biedron, Kubina i ja - Afrati. Pomimo zapowiadanych przelotnych opadów deszczu, pogoda dopisuje. Powoli, z ociąganiem zabieramy się za wypakowywanie dziesiątek kilogramów szpeju z wozów.
Do TOC Jaryszewo zgłosić się mamy dopiero około 2100, ale postanowiliśmy spotkać się odpowiednio wcześniej, żeby bez stresu zdążyć ze wszystkimi przygotowaniami i makijażem.
Siedząc skromnie za samochodami ładujemy magazynki, dociągamy paski kompresyjne, napełniamy wkłady hydracyjne. Radzimy sobie bez problemów z typowym zabłąkanym przedstawicielem gatunku „we wojsku z takiego strzelałem!” – gawędzimy. Po chwili pojawia się przejeżdżający przypadkiem patrol policji. Szyba opuszcza się, jeden z mundurowych pyta „Panowie, co tu się dzieje?” z uśmiechem na ustach odpowiadam „Wszystko jest pod kontrolą.” Policjanci, nie widząc innego rozwiązania, postanawiają zgodzić się ze mną i odjeżdżają. Wracamy do przerwanych zajęć i niczym urocze małpki wzajemnie poprawiamy sobie camo cream na rumianych buźkach.
O 2055, całe 5 minut przed wyznaczonym czasem, wysyłamy sms do Bosmana – deklarujemy gotowość, podajemy numery rejestracyjne i kolor samochodów oraz podajemy ile osób siedzi w którym. Sekundy mijają, nim w odpowiedzi otrzymujemy wiadomość: „Zapraszam”. Od TOCa dzieli nas ok 10 kilometrów drogi biegnącej środkiem lasu. Gotowi do gry, z nałożonym na twarze kremem kamuflującym, błyskawicznie ładujemy się do aut i ruszamy z kopyta. Kilka minut później skręcamy w drogę biegnącą bezpośrednio do TOC. W oddali widzimy czerwone światła chemiczne unoszące się nad ziemią. Po podjechaniu widzimy już wyraźnie dzierżącego je faceta. Zatrzymujemy się tuż przed nim – z nienacka pojawiają się jego dwaj uzbrojeni i niemili koledzy. Od tej chwili jesteśmy już maksymalnie wkręceni w klimat – szybkie przeszukanie samochodów, kilka pytań, odebranie ISOPREPów i OPORDów, i już wjeżdżamy na parking. Mamy równo dwie minuty na oszpejowanie.
Odprawa przebiega gładko, o 21:20 siedzimy już na pace vana, którego kierowca za punkt honoru przyjął sobie obicie nam wszystkich kości. Po kilku kilometrach szaleńczej jazdy ja i Biedron – nasz IC zostajemy zrzuceni w samym środku zadupia. Na odprawie zostaliśmy poinformowani, że reszta oddziału wysiądzie do pół kilometra od nas. Van odjeżdża w dal, pozostawiając nas mocujących się z założeniem wypchanych plecaków. W ciągu sekund robi się absolutnie cicho. Puszcza Notecka wita i zaprasza. W nozdrza uderza zapach wody zastałej przy brzegu płynącej tuż obok Warty, pomieszany z delikatną wonią camo creamu Bushcrafta i Repela.
Nie tracąc czasu nawiązujemy kontakt radiowy z pozostałymi Pingwinami – wysiedli kilkaset metrów na zachód od nas. Postanawiamy, że z Biedronem dogonimy ich i wtedy, na podstawie aktualnego położenia, zadecydujemy co robimy dalej. Wyznaczamy kierunek, potwierdzamy z Norkiem, Kubiną i Duskenem, i już po kilku minutach znów jesteśmy radosną pingwinią rodzinką.
Ustalamy, że udamy się w kierunku punktu Navigation 1, który oddalony jest od nas w linii prostej około trzy i pół kilometra. Jest 2200. Ruszamy nie zwlekając. Maszeruje się dobrze, jesteśmy pełni sił i pozytywnego nastawienia. Idziemy poboczem oraz leśnymi drogami, wiedząc, że suche jeszcze podszycie i masa leżących gałęzi spowodują o wiele większy hałas, niż dadzą nam osłony przed niepożądanym wzrokiem. Ma to swoje minusy – kilkukrotnie w pośpiechu zapadamy w głąb lasu, by leżąc przeczekać przejazd pojazdów – nie wiedząc czy to samochody „cywilne” czy „in game”.
Przebycie wspomnianych trzech i pół kilometra w linii prostej wymaga od nas przejścia około pięciu kilometrów. Wliczając czas poświęcany na nasłuch otoczenia i sprawdzanie koordynatów na GPS – w pobliżu Navigation 1 jesteśmy około 23.30.
W oddali, na środku polany, przy stosach ściętych pni widzimy mrugającą na czerwono lampkę. Decydujemy, że wypada się podzielić – ja i Kubina ruszamy by sprawdzić ukrytą tam skrzynkę, gdy tymczasem reszta zabezpiecza nas, ukryta w pobliskim młodniku. Z duszami na ramieniu podkradamy się do źródła czerwonego światła – znamy Bosmana, wiemy, że tak wystawieni w każdej chwili możemy spodziewać się kulki od którejś z par snajperskich działających w terenie. Spore zdziwienie wzbudza w nas fakt, że w pobliżu lampki nie ma niczego, co nawet przy dużej dozie wyobraźni można by nazwać skrzynką lub paczką. Już mamy zawracać, gdy dostrzegamy około 50-70 metrów od nas, w głębi lasu, kolejne migające czerwone światełko. To okazuje się być tym właściwym – odczytujemy kod z kartki ukrytej w pudełku, podajemy go błyskawicznie przez radio i jeszcze szybciej wracamy do reszty.
Podajemy swoją pozycję do TOC, wiedząc, że od teraz należy spodziewać się niespodziewanego – być może w okolicy ktoś mocno nami zainteresowany właśnie otrzymał SMSa z naszymi koordynatami.
Tutaj popełniamy pierwszy, niewybaczalny błąd – nie dość dokładnie czytamy FRAGO i postanawiamy udać się na miejsce wykonania zadania IR MARKER. Dwadzieścia kilka godzin za wcześnie… W linii prostej – cztery i pół kilometra, czyli jakieś pięć i pół lasem. Po krótkim odpoczynku – około 0010 ruszamy. Około 0130 nagle trafiamy na zagadkowe światło i głosy wydobywające się z przydrożnych krzaków – nie mamy pewności, czy przeciwnicy nas widzieli i czy nie będą mieli ochoty ruszyć w pościg – prowizorycznie kamuflujemy się w najgłębszych krzakach i wyczekujemy. Wydaje mi się, że mija co najmniej wieczność – dzięki magicznym logom z GPS teraz wiem, że wieczność trwa około dwudziestu minut. Ostrożnie wypełzamy z kryjówek i idziemy dalej.
Do mostu docieramy około 0240. Powtarzamy manewr z punktu nawigacyjnego – Kubina i ja zbliżamy się do konstrukcji – z oddali widzimy lightstick gdzieś na środku mostku. Zmęczony ciemnością wzrok płata figle – w jednej chwili widzę wyraźnie, że światło spoczywa nieruchomo, by po chwili zacząć poruszać się, jakby ktoś trzymał je w dłoni. Podchodzimy bliżej – światło chemiczne okazuje się tak bardzo nieruchome, jak tylko może być. Przebiegam truchtem przez most, by zabezpieczyć go od drugiej strony. Łączymy się z ekipą z krzaków i po chwili wszyscy są już obok mostu. Wciąż zabezpieczam go od drugiej strony – wydaje mi się, że w pobliskich krzakach słyszę ruch, zrzucam to jednak na karb zmęczenia. Odpalamy lightstick (tak, dwadzieścia godzin za wcześnie) i ruszamy dalej. Po kilkudziesięciu metrach wyraźnie słyszymy szamotanie w pobliskich krzakach. Zaniepokojeni przypadamy do ziemi, spodziewając się nawet hefalumpów. Szamotanie nie powtarza się, ruszamy więc ostrożnie do przodu, lufami omiatając czarną i lepką jak smoła ciemność. Mija kolejne kilkadziesiąt metrów – idealnie tyle, ile trzeba by uśpić naszą czujność. Nagle z zarośli odzywa się przeciągły kwik i w mniej więcej naszym kierunku zaczyna przedzierać się coś dużego i głośnego. Uderzenie adrenaliny w ułamku sekundy wypędza z organizmu całe zmęczenie. Pieprzyć konspirację – odpalam mocną latarkę zamocowaną na szynie RIS i strumieniem światła omiatam krzaki, spodziewając się jednego, a może kilku, niekoniecznie pokojowo nastawionych dzików. Widzę niewiele. Odgłosy oddalają się i cichną raptownie.
Chwilę później otrzymujemy namiary grupy Szczurów, których to mieliśmy tropić w trakcie rozgrywki – okazuje się, że panowie są około ośmiuset metrów za nami – elektryzuje nas ta wiadomość, jednak decydujemy, że pościg podejmiemy jak się rozwidni. Poszukiwania odpowiedniego miejsca na nocleg zabierają nam sporo czasu. Kiedy kładziemy się w końcu na krótki odpoczynek jest 0400 i ciemno jak w dupie. Chcąc ograniczyć ilość targanego bagażu zrezygnowaliśmy ze śpiworów – skutkiem tego raźno trzęsiemy się z zimna, leżąc na alumatach i cieniutkich karimatach, przykryci ponchami przeciwdeszczowymi.
Dzień wstaje dla nas o godzinie 0630.
Prostujemy przemarznięte kości i sprawdzamy namiary na Szczury – są wciąż kilkaset metrów od nas. Szybko przełykamy niedogrzane MRE i RCIR, i ruszamy. Idziemy brzegiem lasu, częściowo przez łąki ciągnące się wzdłuż imponująco szerokiej smródki. O 0745 łapiemy kontakt wizualny ze Szczurami – przekroczyli rzeczkę kilkaset metrów dalej i teraz właśnie zagłębiają się w las. Dziarsko ruszamy w pościg, licząc, że sami nie zostaliśmy zobaczeni i nigdzie nie czeka na nas zasadzka. Kilka minut później docieramy do mostu, przechodzimy i ruszamy z kopyta, by przeciąć drogę Szczurom. W chwili, kiedy wchodzimy do lasu, zamykający Norek zgłasza, że naszym śladem podąża piątka przeciwników. Faktycznie – są kilkaset metrów za nami. Decydujemy, że zrzucimy plecaki w miejscu, w którym jesteśmy, a sami zasadzimy się na nich – wolimy zaryzykować niż iść dalej ze świadomością, że ktoś depcze nam po piętach. Naprędce kamuflujemy się znalezionymi w okolicy gałęziami, przykrywam się szalem snajperskim i rozpoczynamy wyczekiwanie. Mija kolejna wieczność – okazuje się, że przeciwnicy wybrali okrężną drogę... Lekko zirytowani postanawiamy kontynuować pościg – oprócz Szczurów staramy się teraz zlokalizować także grupę podążającą naszym śladem.
Pół godziny później urządzamy sobie krótki postój – zrzucamy plecaki i rozsiadamy się na mchu w jednym z jarów oddalonych kilkadziesiąt metrów od ścieżki, którą poruszamy się w stronę punktu Navigation 2. Odpoczywamy, jednocześnie z uwagą lustrując okolicę. Po kilku minutach w oddali pojawia się pięć sylwetek – rozpoznajemy grupę, która podążała za nami. Odczekujemy chwilę, pozwalamy im przejść, a potem staramy się ich oflankować. Nie dajemy rady – chcąc zachować ciszę nie możemy poruszać się przez gęsty las tak szybko jak przeciwnicy. Jeszcze bardziej zirytowani po chwili wracamy po plecaki i podejmujemy decyzje co do dalszych działań.
Jest 0915. Na 1030 mamy do zrobienia zadanie Transport. Punkt, który mamy zabezpieczyć, znajduje się jakieś czterysta metrów od nas na północny wschód. Dwieście metrów dalej z kolei mamy do wspomnianego wcześniej punktu Navigation 2. Decydujemy, że najpierw zwiad w okolicach Transportu, potem zaliczenie Navigation 2, a potem powrót na Transport i próba wykonania zadania. Nie chcemy spędzać za wiele czasu w punkcie Transport – podejrzewamy, że kilka ekip otrzymało to zadanie i może się ono skończyć pośpiesznym wycofaniem pod ostrzałem.
Ruszamy na wcześniej wspomniane punkty – duże półkole i skupiona uwaga powodują, że przebycie czterystu metrów w linii prostej zajmuje nam około pół godziny i prawie kilometr. Około 0945 jesteśmy na punkcie Transport. W tej samej minucie dostrzegamy tabun airsoftowców biegnących i strzelających w naszym kierunku z prawej. Zrywamy kontakt i biegiem wycofujemy się na wcześniejsze pozycje po to, by po drodze wpaść na inną ekipę – najwyraźniej także dręczoną przez Łowców. Kilka okrzyków – wzajemnie decydujemy się do siebie nie strzelać i skupić się na galopujących przez las Łowcach. My odbijamy w lewo, napotkana ekipa – w prawo. Chwilę później wpadamy na kolejną ekipę, ta jednak postanawia korzystać z okazji i strzela do nas ze wszystkiego, czym dysponuje. Skręcamy jeszcze bardziej w lewo, bez specjalnej trudności opuszczając ich zasięg. Nie podejmują pościgu – w przeciwieństwie do Łowców za naszymi plecami. Po około dwustu metrach biegu przerywanego posyłaniem za siebie kilku kulek następuje pierwsza tragedia. IC Biedron dostaje postrzał i pada w miejscu.
Przez chwilę razem z resztą staramy się zniechęcić przeciwnika siekąc niemiłosiernie w jego kierunku – zakładamy, że w realiach milsimowych nikt nie będzie chciał wykrwawiać się w pogoni zamiast realizować swoje zadania. Niestety – głównym zadaniem Łowców, jak się okaże, jest właśnie dręczenie i wybijanie nas.
Przejmuję dowodzenie. Norek traci replikę – po wystrzeleniu jednego magazynka postanowiła skapitulować. Oznacza to, że zostały nam trzy działające karabiny i prawdopodobnie kilkunastu przeciwników. Podejmujemy decyzję o dalszym zrywaniu kontaktu i powrocie po Biedrona w ciągu kilku minut. Łowcy mają nad nami jednak sporą przewagę szybkości – nie noszą wypakowanych plecaków. Norek, przeklinając rozpaczliwie walczy w biegu z niedziałającą repliką. W międzyczasie trafiamy kilku przeciwników. Przebiegamy przez strumyk, który pół godziny wcześniej ostrożnie przekraczaliśmy, wbiegamy na zbocze płytkiego jaru i ostrzeliwujemy się dalej. Po chwili powtarzamy – kontynuujemy ucieczkę następne kilkaset metrów, by znaleźć odpowiednio zakamuflowane zagłębienie terenu porośnięte roślinnością. Postanawiamy zaczekać na przeciwnika właśnie w tym miejscu. Rzucamy się na ziemię, kryjąc za drzewami.
Łowcy szybko dzielą się na dwa flankujące zespoły i próbują wziąć nas w kleszcze. Odgryzamy się, blokując w miarę możliwości ich ruchy. Norek przy użyciu multitoola stara się reanimować wciąż niedziałającą replikę. Chaotyczna wymiana kulek kończy się naszymi stratami - Dusken – nasz MED, otrzymuje postrzał i po chwili wykrwawia się. Czując, że to początek naszego końca, bardzo brzydko przeklinam. Kilkadziesiąt metrów za mną Kubina próbuje odeprzeć zachodzącą nas od prawej część Łowców.
Po mojej lewej stronie, w odległości jakichś trzydziestu metrów, widzę czołgającą się, wrogą sylwetkę. W jej kierunku oddaję kilka strzałów – przeciwnik przypada do ziemi i przez chwilę tracę go z pola widzenia. Po kilku sekundach podnosi łysą głowę i mierzy do mnie z trzymanego w dłoniach AK74. W tej samej chwili naciskamy spusty – obaj trafiamy. Leżąc wyjmuję z kieszeni na ramieniu wilgotną od potu Kartę Ran RED Systemu. Postrzał w korpus – „ przez pięć minut pozostajesz w miejscu, jęczysz z bólu i wzywasz pomocy”. Las wypełnia się moim, pełnym zaangażowania, zawodzeniem. Kulki świszczą nad głową, siekąc chronioną roślinność Puszczy Noteckiej. W międzyczasie podczołguje się do mnie Norek, bezczelnie zabierając moją replikę i dodając „Tobie się już nie przyda”. Przyznaję mu rację, nie przerywając jęków i charczenia. Nie na wiele jednak zdaje się Norkowi działająca replika – kilkanaście metrów ode mnie dostaje, pada na ziemię i z karty dowiaduje się, że „umierasz natychmiast”. Kubina sam nie jest w stanie za długo oprzeć się skoordynowanemu atakowi z kilku kierunków. Po kilku minutach również otrzymuje trafienie.
Po odczekaniu określonego w kartach czasu zbieramy wszystkich nas (tak, łysa głowa i AK należą do Wacola) oraz wszystkich, których odstrzeliliśmy – w sumie w dwanaście osób udajemy się na oddalony o niecałe dwa kilometry HLZ, skąd do TOCa zabierają nas pojazdy MEDEVAC.
Tak oto kończy się historia o pokonywaniu własnych słabości, spaniu na zimnej ziemi i chodzeniu po lesie. Mądrzejsi o dwadzieścia kilka kilometrów zrobione w ciągu niecałych piętnastu godzin gry, wyciągamy wnioski i po solidnym przeanalizowaniu wszystkich błędów, rozpoczynamy przygotowania do MilSimu „Razwiedka”, na którym spotkać nas możecie już 23-25 maja.
Afrati
(Komentować może tylko zalogowany użytkownik, który wykonał rejestrację pełną.)
Brak komentarzy. Może warto dodać swój ...